wtorek, 30 maja 2017

3. Sky



Mieszkam pod ziemią od urodzenia. Nigdy nie widziałam nieba, lasu, ani trawy. Nie czułam promieni słońca na twarzy. Moim celem było wyjście na powierzchnię. Mogłam go osiągnąć, gdyby nie Hannah. Przywódczyni mojego obozu, jak gdyby nigdy nic wyrzuciła mnie z gabinetu.
Z zamachem trzasnęłam metalowymi drzwiami. Przez całą halę poniósł się dźwięk, oznaczający zamknięcie przejścia, działającego na kartę magnetyczną. Gdy zmarł mój tata, w piątym roku, podczas epidemii, miałam zaledwie trzy lata. Ledwie go pamiętam. Mama odziedziczyła po nim miejsce w radzie, a co z tym się wiązało, kartę magnetyczną. Dzięki niej miała dostęp do wszystkich ważnych pomieszczeń. Mogła również otwierać drzwi, oznaczające dla rady obronę przed światem zewnętrznym.
Teraz, kiedy Abby nie żyła, myślałam, że zajmę jej miejsce w radzie. Wszystko zostałoby w rodzinie. Hannah, przywódczyni obozu dziesiątego, nie zgodziła się. Uważała, że jestem za młoda. To była prawda. Miałam zaledwie osiemnaście lat, ale obóz dwadzieścia. Za tydzień, miała odbyć się rocznica powstania instytucji, składającej się z dziesięciu obozów, które gromadziły wybrańców.
Spojrzałam przed siebie. Ukazał mi się widok imponującego hangaru. Po jego obu stronach, na każdym piętrze, znajdowały się rzędy ogromnych łuków. Oddzielały one korytarze, w których znajdowały się wejścia do pokoi, od głównej hali.
Na parterze znajdowały się tylko cztery pomieszczenia. Po prawej były stołówka i szpital, oddzielone wyjściem, a po lewej sala treningowa wraz z siłownią, pomiędzy którymi znajdowała się klatka schodowa. Na pozostałych trzech piętrach znajdowały się pokoje, po pięćdziesiąt na jednej stronie. W sumie obóz był w stanie pomieścić trzysta wybrańców.
Skierowałam się w prawo, do stołówki. Otwarłam dwuczęściowe drzwi na oścież i wparowałam do środka. Moim oczom ukazały się rzędy szarych stolików, z ciemnymi krzesłami. Po lewej stronie znajdowała się długa, wysoka lada. Tam ujrzałam moją kuzynkę Dianę.
- Hej!
- Cześć!- Diana od razu odłożyła szklankę, zeskoczyła z siedzenia i przytuliła mnie.- Strasznie się denerwuję.
- Nie ma czym! Ile razy mam ci to jeszcze powtarzać?!
- Nie rozumiesz- zirytowała się moja przyjaciółka. Robiła to bez przerwy.- Muszę być w radzie! My musimy! Razem będziemy mogły zmienić wszystko. Otworzymy obóz na innych, nowych wybrańców, albo sami wyjdziemy na powierzchnię i zaczniemy ich odnajdywać! My tego dokonamy! Po dwudziestu latach nareszcie otworzymy śluzę i wyjdziemy na powierzchnię!
Nie chciałam psuć entuzjazmu i planów mojej przyjaciółki, ale rzeczywistość wyglądała inaczej. Hannah nie przyjęła mnie do rady, więc Diany też nie przyjmie. Byłyśmy w identycznej sytuacji. Mimo tego nie rozumiałam zdania naszej przywódczyni. W radzie wśród dziesięciu (teraz już ośmiu osób) znajdowały się cztery w naszym wieku. W skład tej głównej elity wchodziła trójka uzdrowicieli: Alyssa, Frank i Ellie, troje tropicieli: Sofi, Sarah i Sean, nasz jedyny łowca Ricky i Hannah. Do niedawna na tej liście znajdowała się również moja mama i ciotka. Właśnie z powodu ich śmierci domagałyśmy się stanowisk w radzie. To ona wszystkim zarządzała. Ludzie, będący w niej, ustanawiali prawo, decydowali o przyjęciu rekrutów do obozu.
- Tak nie będzie!- Wybuchłam. Nie chciałam niszczyć marzeń mojej najlepszej przyjaciółki i kuzynki za razem. Dziewięć  pozostałych obozów, gromadzących wybrańców, było otwartych. Ich siedziby znajdowały się najczęściej w różnych luksusowych posiadłościach. Nasza dziesiątka była inna. Jako jedyni obozowicze mieszkaliśmy w prawdziwym przeciwwojennym schronie. Był on w stanie pomieścić trzysta osób. Co więcej posiadaliśmy specjalne filtry powietrza, na wypadek wojny nuklearnej. W jej wyniku powietrze zostałoby napromieniowane i nie nadawałoby się do wdychania.
- Dlaczego?!- Oburzyła się Diana.
- Nie przyjęli mnie!
Wyraz zdziwienia przemknął przez twarz mojej przyjaciółki. Nagle rozległ się dźwięk alarmu. Czerwona, niewielka lampka, wisząca na suficie zaczęła energicznie migać.
- Nie wierzę.- Byłyśmy w szoku. Nie mogłyśmy uwierzyć, w to co się działo. Ostatnio słyszałyśmy dźwięk takiego alarmu, kiedy dwa lata wcześniej dołączyli do nas Naomi i Monti.- Wrócili ze zwiadów! Przyprowadzili kogoś!
- Jak na zawołanie.
Wstałyśmy i ruszyłyśmy do drzwi. Wyszłyśmy, po czym skręciłyśmy w prawo. Doszłyśmy do połowy hangaru, gdzie idealnie pomiędzy szpitalem, a jadalnią znajdowało się wyjście z obozu.
Serce biło mi jak oszalałe. Okropnie się denerwowałam. Wiedziałam, że Diana tez się tak czuła. W tamtej chwili byłam gotowa na najgorsze. Już miałam wyciągnąć kartę magnetyczną, którą otwarłabym drzwi, gdy ktoś dotknął mojego ramienia. Wystraszyłam się i omal nie krzyknęłam. Szybko się obróciłam. To była Alyssa, uzdrowicielka.
- Co wy tu robicie?- Blond włosa kobieta, ubrana w czarne, obszarpane spodnie i białą bluzkę była zaskoczona naszym widokiem.- Doskonale wiecie, że nie możecie tam wchodzić, tym bardziej, kiedy jest taka sytuacja.
Gdy rozbrzmiewał alarm, wszyscy powinni znajdować się w pokojach. Jedynie uzdrowiciele i tropiciele mogli sprawdzać, z jakiego powodu śluza została otwarta.
- Dzisiaj na patrol przydzieleni byli nowi. Naomi i Monti. Znamy ich.- Diana mnie zaskoczyła. Nie wiedziałam, że moja przyjaciółka regularnie sprawdza rozkład. Pewnie miała nadzieję, że któregoś dnia, to ona się tam znajdzie i wyjdzie na powierzchnię. Obie wiedziałyśmy, że to niemożliwe.
- Nieistotne. Przydacie się.- Alyssa podeszła do drzwi, przyłożyła kartę do czytnika, po czym otwarła przejście.
Posłusznie weszłam za Dianą i zamknęłam za nami drzwi. Na korytarzu było ciemno. Jedynym źródłem światła były maleńkie żarówki, w kilkumetrowych odstępach. Ruszyłam za dziewczynami, w dół schodów. Po pewnym czasie usłyszałam jakieś głosy. Zeszłyśmy jeszcze niżej, po czym stanęłyśmy.
Zaniemówiłam. Naprzeciwko mnie rozciągała się gromadka ludzi. Nie byli z naszego obozu. Ich ubrania były poszarpane, a na ciele mieli mnóstwo ran i zadrapań. Na czele grupy stało znajome mi rodzeństwo. Naomi i Monti byli ubrani w ciemne, przylegające do ciała ubrania. Ich czarne włosy były rozwichrzone i poplątane. W półmroku dostrzegłam tylko tyle, że ich tajskie twarze były całe brudne.
- Znaleźliśmy ich niedaleko St. Diablo. Mówili, że są uciekinierami z jakiejś placówki rządowej. Byli w okropnym stanie. Musieliśmy ich tu przyprowadzić.- Monti był roztrzęsiony. Nigdy wcześniej nie widziałam go w takim stanie. Jeżeli tak miało wyglądać wychodzenie na zewnątrz, to wolałam zostać w obozie.
- Sky? Diana?- Brązowo włosy mężczyzna, rozmawiający z Montim, obrócił się do mnie.- Co wy tu robicie?
To był Frank. Jego lekki zarost i opinająca się koszula, na jego umięśnionym torsie, przyprawiły mnie o dreszcze.
- Alyssa nas zabrała, żebyśmy wam pomogły.- Do momentu, kiedy Diana wymówiła te słowa, nie miałam pojęcia, że w tak niepozornym zdaniu może znaleźć się tak duża dawka uwodzicielskiego tonu. Wiedziałam, że Frank jest jednym z najprzystojniejszych facetów w obozie, ale wiedziałam też, że był starszy od mojej kuzynki o całe sześć lat. Dla niektórych nie była to dużo różnica, ale dla mnie owszem.
- Dobra, to przydajcie się na coś.- Frank kiwnął głową w moim kierunku.- Sky zajmiesz się tą dziewczynką?
- Jasne- szczęśliwa, że mogę się do czegoś przydać, podeszłam do dziecka.- Cześć, jestem Sky. A ty jak się nazywasz?
Uklękając przy dziewczynce, Frank podał mi gazę, a ja przytrzymałam ją, przy szyi dziecka. W miejscu, gdzie z rany sączyła się krew. Gdy moje palce zetknęły się ze skórą dziewczynki, przez moje ciało przeszła dziwna fala mocy. Nagle poczułam ogromny ból w klatce piersiowej. Usłyszałam krzyki. Zobaczyłam jak nieznanej mi dziewczynie, ktoś wbija miecz w brzuch. Usłyszałam jej krzyk. Poczułam jej ból. Każda część mojego ciała zaczęła piec. Głowa mi pękała. Spanikowałam. Osunęłam się na ziemię. Ból minął.
Wiedziałam, co się działo. To była moja moc. Czułam cierpienie innych, na własnej skórze. Ostatni raz, kiedy spotkałam się z tak dużą dawką bólu, miał miejsce podczas śmierci mojej mamy, Abby. W tedy zapanowałam jakoś nad emocjami, swoimi i matki. Teraz tak nie było. Ten ból był inny. Silniejszy.
Podparłam się na łokciach. Dostrzegłam wzrok tej małej dziewczynki. Wpatrywała się we mnie. Prosto w moje oczy.
- Mam na imię Lucy.- Rozległ się przerażający głos dziecka.
- Sky? Nic ci nie jest?- Wróciłam do rzeczywistości. Diana i Frank klęczeli obok  mnie.
- Tak. Wszystko dobrze.- Odpowiedziałam niepewnie. Głowa mi pękała. Nie mogłam się ruszyć.
Naomi też klękła obok mnie. Na początku wydawało mi się, że nachyla się do mnie, ale potem dotarło do mnie, że z jej ust i oczu wylewa się krew, dużo krwi.  Nie klękała nade mną, ona upadała na ziemię.
Wrzasnęłam. Szybko odsunęłam się kilka metrów dalej, co spowodowało olbrzymi ból w mojej kostce. Naomi była moją przyjaciółką. Powinnam była jej pomóc, ale po tym, co poczułam, dotykając tej dziewczynki, nie byłam w stanie.
Wszyscy patrzyli po sobie. Jedynie Alyssa i Frank stabilizowali Naomi i starali się jej jakoś pomóc. Nie wiedziałam, co się działo. Co stało się mojej przyjaciółce? Dlaczego miała krwotok? Spojrzałam pytająco na Montiego. Stał nad swoją siostrą i nie poruszał się. Po jego policzkach płynęły łzy. Mała dziewczynka, której starałam się pomóc, nadal na mnie patrzyła. Była straszna.
- Oni są chorzy.- Powiedziała głośno. Zwróciła uwagę wszystkich osób, stojących wokół.- To epidemia.
Te słowa wstrząsnęły mną jeszcze bardziej. Siłą woli podniosłam się i stanęłam na nogach. Szybkim i pewnym krokiem podeszłam do Naomi. Uklękłam nad nią i spojrzałam na uzdrowicieli. Alyssa i Frank wymieniali między sobą spojrzenia. Wiedziałam, co się dzieje. W tamtym momencie powinni użyć krótkofalówek i skontaktować się z Ellie. Musieli zarządzić kwarantannę i upewnić się, że wirus nie przenosi się przez powietrze. Powinni odseparować zarażonych od zdrowych i dowiedzieć się, co to za choroba.
A co ze mną? Czy byłam już chora? Czy byłam zarażona? Spojrzałam na Naomi. Jej twarz nabierała bladej barwy. Wiedziałam, że nie powinnam jej dotykać, ale musiałam jej pomóc. To była moja przyjaciółka. Chwyciłam ją za rękę. Pragnęłam, żeby poczuła moje wsparcie, żeby wiedziała, że jestem przy niej.
Nagle usłyszałam kolejne wrzaski, a przed oczami ukazał mi się kolejny obraz. Młoda, ładna dziewczyna siedziała skulona na podłodze łazienki. W ręce trzymała mały nóż. Sięgnęła nim do nadgarstka i przejechała ostrzem po żyłach. Poczułam olbrzymi ból na swojej ręce, w miejscu, gdzie dziewczyna z wizji, okaleczyła się. Na moich nadgarstkach zaczęły pojawiać się cięcia, jakbym to ja była tą dziewczyną z wizji.
Teraz dopiero ją poznałam. To była Naomi. Ale dlaczego to robiła? Dlaczego się cięła? Dziewczyna robiła kolejne cięcia, a ja czułam kolejne fale bólu. Usłyszałam przeraźliwe krzyki. Pojawiła się kolejna wizja. Dostrzegłam chłopaka, bijącego moją przyjaciółkę. Naomi upadła, a mężczyzna zaczął ją kopać. Czułam jej ból, cierpienie z powodu złamanego serca.
Puściłam rękę Naomi, ale wizje, ani cierpienie się nie skończyły. Krzyknęłam. Osunęłam się na ziemię i zamknęłam oczy. Ostatnie, co pamiętam, to Frank, który wziął mnie na ręce i zaczął nieść po schodach.
Otwarłam oczy. Leżałam na łóżku. Nad sobą widziałam sufit, składający się z idealnie poukładanych metalowych płyt. Nade mną siedział chłopak. To był Cody.
- Cześć kochanie.- Pochylił się i pocałował mnie w czoło. Nadal byłam zdezorientowana.- Dobrze, że już się obudziłaś. Jak się czujesz?
- Co się stało?- Podniosłam się i usiadłam. Ogromny ból przeszył moją głowę.
- Kiedy rozległ się alarm, podobno schodziłaś z Alyssą i Dianą po schodach. Potknęłaś się i spadłaś na dół, to cud, że oprócz tych siniaków, nic więcej ci się nie stało.
Spojrzałam na lustro, powieszone po drugiej stronie szpitalnej Sali. Na mojej twarzy znajdowało się mnóstwo zadrapań i ran.
- Nie rozumiem. To nie tak było! Gdzie jest Naomi i Monti? Ci wszyscy ludzie, których przyprowadzili? Co się z nimi stało?- Zaczęłam się szarpać i dostrzegłam, że moje nadgarstki i kostki są przykute metalowymi kajdankami do materaca.- Dlaczego jestem przypięta!
- Sky. Kochanie.- Cody zaczął mnie głaskać po głowie, co jeszcze bardziej mnie zdenerwowało.- Coś ci się musiało przyśnić.
Byłam zdumiona. Przecież to wszystko się wydarzyło! Odruchowo spojrzałam na nadgarstki. Cięcia nadal tam były. Pojawiły się podczas wizji. Byłam tego pewna.
Rada kłamała!

sobota, 20 maja 2017

2. Susan



Nie miałam pojęcia, co się działo. Gdy do pokoju wszedł Liam, kompletnie straciłam orientację w wydarzeniach. Kiedy na chwilę odwróciłam głowę w kierunku Ray’a i jego chłopaka, napastnik wyrwał mi broń z ręki i rzucił ją na łóżko. Nie miałam pojęcia, dlaczego nie użył noża przeciwko mnie.
Oszołomiona spojrzałam na chłopaka, który rzekomo nazywał się Lucas. Potem obróciłam się w kierunku Ray’a i Liama. Mój przyjaciel był równie zaskoczony jak ja, ale Liam sprawiał  wrażenie, jakby wiedział, co się dzieje i wszystko rozumiał. Może tak było?
- Lily to przewidziała. Śmierć to rozpocznie i śmierć to zakończy. Fiona, Cat i Chris są na ich tropie. Niedługo przybędą! Musimy ich stąd zabrać! Strażnicy są już w drodze!
- O czym ty mówisz?!- Byłam oszołomiona.- Jaka Lily?! Jaka śmierć?! Nie znamy żadnej Fiony! O co ci do cholery chodzi?!
- Lily to moja przyjaciółka- powiedział Ray.- Ale nie sądzę, żeby o nią chodziło. Skąd ty w ogóle możesz ją znać?
- To o nią chodzi.- Liam był bardzo stanowczy.
- Wasi najbliżsi przyjaciele zostali wybrani, by was chronić. Trenowali dnie i noce. Próbowali zapanować na swoimi mocami, a kiedy w końcu im się to udało, zaczęli robić to, do czego byli powołani.
- Wiecie…- zaczęłam żałować, że wróciłam do Oakland. Po tak męczącym dniu, miałam dosyć. Już nie obchodziło mnie to, co działo się w pomieszczeniu. Po pogrzebie marzyłam tylko o chwili wytchnienia, o odpoczynku, jednej przespanej nocy i przede wszystkim  o czasie.- Wyjdźcie stąd.
Próbowałam, żeby to zabrzmiało grzecznie, ale nawet na to, nie miałam siły.
- Susan.- Gdy Lucas wypowiedział moje imię, wpadłam w furię.
- Skąd wiesz, jak się nazywam!- Wrzasnęłam.- Myślisz, że twoje nieudane obserwacje, pozwalają ci na dręczenie mnie, wchodzenie do mojego domu i oszukiwanie mnie?!
- Su- znowu się odezwał. Nic o mnie nie wiedział. Nie miał prawa tak do mnie mówić.
- Nie!- Krzyknęłam, jak najgłośniej umiałam.
- Idźcie już.- Ku mojemu zdziwieniu Ray przejął inicjatywę, a ja opadłam na łóżko. Skupiłam swój wzrok w podłodze i nie zamierzałam się ruszać, dopóki wszyscy nie wyjdą. Nie chciałam kolejnego wybuchu emocji.
- Już nie musisz udawać.- Podniosłam głowę do góry. Lucas stał nade mną.- Przejrzałem cię. Teraz możesz być sobą.
Wstałam i spojrzałam, temu niewychowanemu chłopakowi, prosto w oczy. Kiedy dostrzegłam na jego twarzy drobny uśmiech, z całej siły zamachnęłam się ręką i wymierzyłam cios prosto w jego policzek.
- Nie znam cię.- Warknęłam.- I mam nadzieję, że nigdy nie poznam!
- Dobra. Wychodzimy.- Ray wyczuł moment, w którym znalazłam się na granicy wytrzymałości. Emocje targały mną na wszystkie strony. Wiedziałam jednak, że nie mogę dać po sobie poznać, że słowa tego chłopaka wywarły na mnie jakikolwiek wpływ. Nie tego nauczyło mnie środowisko.
Spróbuj być sobą – cierpisz!
Spróbuj być szczery – cierpisz!
Spróbuj się zakochać – cierpisz!
Spróbuj się przywiązać – cierpisz!
Spróbuj okazywać uczucia – cierpisz!
Spróbuj żyć – cierpisz?
Drzwi zamknęły się z trzaskiem. Zostałam sama. Nie pierwszy raz. Wzięłam koc, który leżał na fotelu, w rogu pokoju. Okryłam się nim i padłam na łóżko. Kiedy moja głowa dotknęła poduszki, odruchowo zamknęłam oczy. Zaczęłam myśleć. To był błąd. Pierwsze, co mi przyszło do głowy to mama, jeszcze większy błąd. Gdy coś się działo wokół mnie, byłam w stanie zając czymś myśli, ale kiedy zostawałam sama, wszystko wracało z podwojoną siłą.
Ani się obejrzałam, a po policzkach popłynęły mi łzy. Tak bardzo chciałam poczuć jej ciepło. Wtulić się w nią i zostać objętą, przez jej ramiona, które zawsze otaczały mnie opieką. Pragnęłam zapomnieć, ale nie o niej, tylko o tym uczuciu pustki, które nawiedza mnie od dnia jej śmierci. Była dla mnie najważniejsza. Tak jak Ray. Była jedyną osobą, mojej płci, która mnie w pełni rozumiała. Kochała mnie. Była moją mamą. Pragnęła, abym zawsze czuła się dowartościowana i wyjątkowa. Dawała mi to odczuć na każdym kroku. Mając jakiś problem, przychodziłam do niej, a ona zawsze mi pomagała. Troszczyła się mną, jak nikt inny. Rzucała wszystko i była do mojej dyspozycji. Jeżeli chodziło o problemy szkolne, to razem stawiałyśmy im czoła. Pragnęła mojego rozwoju. Była dla mnie najbliższą, a czasami wydawało mi się, że jedyną rodziną. Mojej relacji z nią nie dało się opisać. Była niesamowita.
Po chwili zasnęłam. Miałam nadzieję, że już nigdy się nie obudzę.
Gdy otworzyłam oczy, nadal leżałam w łóżku. Nic się nie zmieniło. Mama nie wróciła. Byłam przykryta dwoma kocami. Ray tu był. Chciał, żeby było mi ciepło.
Wstałam. Nie miałam ochoty, ale wiedziałam, że powinnam. Nie mogłam się poddać, musiałam walczyć. Tak mi zawsze powtarzał Ray. Czy tego właśnie chciałam? Nieustannej bitwy ze wspomnieniami? To i tak nie pomogłoby.
Wyszłam z pokoju i skręciłam w prawo. Znalazłam się w dużym pomieszczeniu. Weszłam za ladę i stanęłam naprzeciw płyty indukcyjnej. Chciałam coś ugotować. To mi zawsze pomagało. Z resztą, nie tylko mi. Moja mama też tak robiła.
- Wstałaś?- Najwyraźniej nie byłam sama. Ray też był w mieszkaniu. Nie wiedziałam, czy to dobra, czy zła wiadomość? Z jednej strony chciałam być sama, ale z drugiej, jego wsparcie było mi potrzebne, jak nigdy wcześniej.
- To co? Gotujemy?- Zapytał mnie mój przyjaciel, obejmując mnie ramionami od tyłu.
- Mhm.
- A pogadamy.
- Ray…
- Ja wiem. Nie chcę naciskać. Nie chodzi o ciebie i twoją…
Naprawdę nie chciałam tego słuchać.
- Nie mam na to siły- miałam nadzieję, że to załatwi sprawę, ale najwyraźniej byłam w błędzie. Skierowałam się z powrotem do pokoju, ale Ray zatrzymał mnie w połowie drogi.
- Pamiętasz tę sytuację, kiedy byliśmy mali i przechodziliśmy przez ulicę?- Ray lubił wracać do tamtej historii. Była niebywała.
W wieku dziesięciu lat, przebiegaliśmy przez ulicę. Byliśmy bardzo mali i nie rozglądnęliśmy się, przed wejściem na jezdnię. Zza rogu wyjechało rozpędzone auto. Jechało prosto na nas. W momencie, kiedy miało w nas wjechać, zatrzymało się z piskiem opon. Na zderzaku zostało tylko olbrzymie wgniecenie, jakby jakaś olbrzymia, nieiwdzialna ręka zatrzymała pojazd. Kierowca był nieprzytomny, a my uciekliśmy. Nikt się nie dowiedział.
- Tak- mruknęłam cicho.
- To nie był przypadek. Susan, my jesteśmy inni.- Spojrzał mi prosto w oczy i już wtedy wiedziałam, że mówi prawdę.- Natura przygotowuje się na coś dziwnego. Nikt nie wie, na co. Coś w naszej genetyce się zmienia. To dziwne, niebywałe, ale prawdziwe. Istnieją pewne osoby, które mają specyficzne zdolności. Jedni widzą przebłyski z przyszłości, inni się teleportują, a jeszcze inni zatrzymują czas. My jesteśmy jednymi z takich osób.
- Co ty…
- Wiem, że trudno ci jest w to uwierzyć. Mi też. Ale Liam i Lucas mi to pokazali. To niesamowite.- Przerwał na chwilę.- Wokół zatoki San Francisco istnieje dziesięć obozów, które gromadzą takich jak my. Jest jeszcze akademia, która przed przydzieleniem nas do obozów, nauczy nas, historii naszego gatunku, walki i panowania nad naszymi mocami.
- Ray!- Byłam wstrząśnięta. Nie wiedziałam, o czym mówi mój przyjaciel, ale on w ogóle nie zwracał na mnie uwagi, tylko kontynuował.
- To głupie. Wiem jak się czujesz. Dwie godziny temu, też tak miałem. Ale wszystko układa się w całość. Nasi przyjaciele nas chronią, ratują nas, a my nawet o tym nie mamy pojęcia.
- Stój. Nawet jeśli to co mówisz, jest prawdą. To jakim cudem, nigdy nie zauważyliśmy naszych mocy?
- Bo ty je tłumiłaś, a ja byłem zbyt zajęty tobą, Liamem i studiami, żeby skupić się na swoich problemach. Ale teraz, po śmierci twojej mamy, uczucia, które skrywasz w środku, są w stanie zniszczyć wszystko, ale mogą nas też uratować.- Jeszcze nigdy nie wiedziałam mojego przyjaciela, tak poważnego.
- Uratować? Przed czym?!- To było okropne, nie wiedziałam, co mam o tym wszystkim myśleć. Byłam zaskoczona i zdezorientowana. Czułam się, jakbym przeniosła się do zupełnie innego wymiaru.
- Coś się zbliża, coś olbrzymiego…- nagle rozległo się pukanie do drzwi.- To musi być Lucas. Proszę, daj mu szansę, on jest naprawdę dobrą osobą. Chce nas tylko uratować, przed Chris’em, Cat i …- Ray otworzył drzwi na oścież i spojrzał na dziewczynę, stojącą przed nimi-… Fioną.
Fiona była ubrana w białą, długą sukienkę, lekko przylegającą do jej ciała. Miała długie, jasne włosy i duże, niebieskie oczy. Usta pomalowała krwisto-czerwoną szminką. U jej kolan klęczał Lucas. Miał zakneblowane usta i związane ręce. Był prawie nieprzytomny, jego oczy co chwilę się otwierały, a potem znów zamykały, na dłuższą chwilę.
- Proszę, proszę, proszę. Jak na widelcu.- Dziewczyna miała melodyjny, czysty głos.- To będzie proste jak odebranie dziecku lizaka.
- Nigdy ich nie lubiłam.- Powiedziałam, patrząc się prosto w oczy, nieznajomej dziewczyny. Nie bałam się jej. Podeszłam do Ray’a, wzięłam go za rękę i cofnęliśmy się kilka kroków.
- Zadziorna, odważna i pełna emocji.- Fiona weszła do mieszkania, z towarzyszącym jej stukotem obcasów. Wciągnęła za sobą Lucas i rzuciła go na podłogę, obok drzwi.- Wasze moce bardzo mi się przydadzą.
Ray wystąpił na przód i zasłonił mnie.
- Nigdy nas nie dostaniesz. Nie uda ci się.- Fiona się zaśmiała. Do jej śmiechu dołączył inny. Mniej złowieszczy.
Do pomieszczenia weszła kolejna dziewczyna. Miała brązowe, kasztanowe włosy i oczy w tym samym kolorze. Była ubrana w czarne, obcisłe spodnie i ciemną bluzkę. Rzeczą, przykuwającą w niej uwagę, był niski, drewniany płotek, między którego szczeblami tkwiła jej noga. Z każdym krokiem płotek podskakiwał. Widok był komiczny.
Za dziewczyną wszedł roześmiany blondyn, bardzo podobnie ubrany do swojej chichoczącej przyjaciółki, a raczej siostry.
- Cat?- Fiona spojrzała na swoją siostrę.- Co ty wyprawiasz?!
- To nie moja wina! Jak zeskakiwałam z dachu, to wpadłam na to małe ogrodzenie- zachichotała, a na mojej twarzy bezwładnie pojawił się uśmiech.
- A wy z czego się śmiejecie?!- Wrzasnęła Fiona, kiedy zobaczyła nasze uśmiechy. To mnie nie powstrzymało, tylko rozbawiło jeszcze bardziej.- Cisza ma być!
Nagle wszyscy ucichli, a z mojej twarzy momentalnie znikł uśmiech. Zawiał silny wiatr. Zaczęłam się zastanawiać, skąd on się bierze, w końcu byliśmy w mieszkaniu. Potem zobaczyłam, jak Fiona unosi powolnie ręce do góry. Wiatr wiał coraz silniej. Odruchowo ścisnęłam rękę mojego przyjaciela, którą nadal trzymałam.
Fiona opuściła ręce na dół, a potem znowu wzniosła. Wiatr zawiał ze zdwojoną siłą. Moje stopy powoli oderwały się od ziemi, wystraszona spojrzałam na Lucasa. Potem wszystko wydarzyło się bardzo szybko. Oderwałam się od ziemi i poleciałam do tyło, z impetem przelatując przez szybę. Wpadłam prosto na taras.
Czułam olbrzymi, przeszywający ból głowy. Leżałam, nie mogłam wstać. Miałam zamknięte oczy. Ostatnie, co pamiętam to jakieś krzyki i wystrzały z karabinów.

* * *

Poczułam słodkie ciepło, przeszywające moje ciało. Otwarłam oczy. Ujrzałam przepiękne, błękitne niebo. Jakaś dziewczyna klęczała nade mną. Przyjrzałam jej się.
- Carla?!- Nasza przyjaciółka z liceum dotykała mojej głowy.
- Wszystko jest w porządku. Już jesteś bezpieczna. Oboje jesteście. Zabieramy was do Akademi. Teraz wszystko się ułoży. Nareszcie.

środa, 10 maja 2017

1. Ray



Ostro zahamowałem, zaciągnąłem ręczny i wyciągnąłem kluczyk ze stacyjki. Nie chciałem tam iść, ale wiedziałem, że powinienem. Dla Susan.
Byliśmy przyjaciółmi od przedszkola. Znałem ją jak nikt inny, a ona mnie jeszcze lepiej. Robiliśmy wszystko razem, począwszy od siedzenia w ławce, przez naukę jazdy na rowerze, aż do wynajęcia wspólnego mieszkania. Była w każdym moim wspomnieniu. Razem jeździliśmy na wakacje, zdawaliśmy na prawo jazdy, uczyliśmy się do egzaminów, chodziliśmy na imprezy i upijaliśmy się do nieprzytomności. Wszystko robiliśmy we dwoje.
Tydzień temu mięliśmy zacząć studia, zamieszkać razem w odnowionym mieszkaniu. Wszystko było już gotowe, wszystko oprócz Susan.
Spojrzałem w prawo. Przez szybę samochodu zobaczyłem cmentarz. Pośród białych nagrobków stała grupa, czarno ubranych ludzi. Czekali. Na co? Na zakończenie cierpienia? Na ulgę w bólu? Na zapomnienie?
To tak nie działa. Wszystkie wspomnienia nie znikały wraz z pogrzebem. Potrzeba było czasu.
Susan była bardzo przywiązana do matki. Kiedy wszystko szło źle, a ojciec mojej najlepszej przyjaciółki wyżywał się na niej, jej mama zawsze stawała w obronie swojego jedynego dziecka. Oczywiście ja też się starałem, ale czasami wtrącanie się w ich sprawy rodzinne, nie było stosowne, ani komfortowe. Miałem nadzieję, że Susan to rozumiała. Zawsze była dla mnie jak siostra. Starałem się jej pomagać, jak potrafiłem, ale czasami, nawet ja byłem bezsilny.
Wysiadłem z samochodu, zatrzaskując drzwi. Zamknąłem auto i poszedłem w kierunku zbiegowiska. Wszyscy ludzie byli ubrani na czarno i stali wokół trumny. Stanąłem po jednej stronie, tak, aby naprzeciwko mnie stała Susan. Chciałem, żeby w razie czego, mogła poczuć moje wsparcie, zobaczyć, że jestem obok. Moja przyjaciółka była ubrana w czarną sukienkę, sięgającą jej do połowy ud. Wyglądała jak na rozpoczęciu roku szkolnego w liceum. Zawsze ubierała się na czarno. Nigdy nie widziałem jej w kolorowych ubraniach.
Na sukienkę narzuciła ciemną, skurzaną kurtkę. To była jej ulubiona. Zawsze ją ubierała. Jedynie w lato, gdy było zbyt gorąco, nie wyjmowała jej z szafy. Swoje ciemno-brązowe włosy upięła w kok. Chyba pierwszy raz widziałem jej fryzurę idealnie ułożoną. Nigdy nie zwracała zbytniej uwagi na wygląd. To przede wszystkim odróżniało ją od innych dziewcząt. Była wyjątkowa, nie tylko dlatego, że nie patrzyła na wygląd, ale również dlatego, że nie oceniała ludzi i w każdym widziała ukryte dobro. Nie była łatwowierna, ona po prostu wierzyła, że ludzie się zmieniają i każdy jest na swój sposób wyjątkowy.
Obok Sus stał jej ojciec. Miał kasztanowe, krótko ścięte włosy. Ubrany był w czarny, zamszowy płaszcz, który narzucił na idealnie skrojoną marynarkę. Chyba nigdy wcześniej, nie widziałem go tak spokojnego i opanowanego.
Uroczystość pogrzebowa szybko minęła. Byłem zainteresowany ceremonią, ale pochłonęło mnie obserwowanie zachowania mojej przyjaciółki. Przez cały czas po jej policzkach ciekły łzy. Nie łkała, nie odzywała się. Jej twarz, częściowo zakryta ciemnymi okularami, nie pokazywała żadnych emocji. Byłem zdumiony. Susan nie poruszała ustami, w ogóle się nie ruszała, z jej oczu po prostu leciały łzy.
Nagle poczułem lekki wstrząs. Przez sekundę, ziemia poruszała się. Zawiał silniejszy wiatr, a w suchym, wydeptanym gruncie, nieopodal, pojawiło się pęknięcie. Rozejrzałem się wokół. Ludzie nie zwrócili na to najmniejszej uwagi. Nikt, oprócz mnie, nie zauważył tego. Poczułem się dziwnie. Pęknięcie w ziemi zaczęło się powiększać i mknąć, ku jednemu z nagrobków. Kiedy na niego natrafiło, zatrzymało się, a po chwili nagrobek pękł na dwie części.
Oniemiałem. To było dziwne. Myślałem, że ktoś w końcu to zauważy, ale nikt nie zwrócił  na to najmniejszej uwagi.
- To chyba on.- Za plecami usłyszałem szepty.
- Ale jesteś pewna?- Jakiś chłopak odezwał się odrobinę za głośno.
- Ciszej- skarciła go dziewczyna.- Susan nigdy mnie z nim nie poznała, ani nie pokazywała żadnych zdjęć.
- To skąd wiesz?
- Dużo mi o Ray’u opowiadała. Myślę, że potrafię go rozpoznać.
Kiedy usłyszałem swoje imię, natychmiast się obróciłem. Dwa metry ode mnie stali dziewczyna i chłopak. Nadal szeptali, co chwilę zerkając na mnie. Wyglądali na szesnaście lat. Chłopak miał jasne włosy. Był trochę niższy ode mnie. Wydawał mi się znajomy. Byłem pewien, że znam go, ale nie wiedziałem, skąd. Dziewczyna miała brązowe włosy, zaplecione w dwa, niedługie warkoczyki. Ubrana była w czarne, obcisłe jeansy i różową bluzę.
Obróciłem się, żeby jeszcze raz zobaczyć Sus. Inni zaczęli podchodzić do niej i jej ojca, aby złożyć im kondolencje. Widziałem ją, bardzo dobrze. Znałem jej odruchy. Ciągle nabierała powietrza ustami, odwracała głowę w inną stronę, po czym wypuszczała je nosem. To zachowanie, świadczyło, o tym, że miała dosyć irytujących uwag, jakie inni jej zwracali. Milion razy widziałem ją w takich sytuacjach. Ludzie specyficznie podchodzili do jej zachowania. Była inna. Nigdy nie zwracała zbytecznej uwagi na rzeczy, ubiór i popularność, nie to co inne nastolatki. Nauczyciele uznawali ją za lenia, a jej pewność siebie za brak szacunku do osób starszych i bardziej doświadczonych.
Znowu się obróciłem i ruszyłem w kierunku parki, rozmawiającej o mnie.
- Znamy się?- Zapytałem, gdy stanąłem obok nich i obróciłem się, w taki sposób, żeby kontem oka widzieć Susan.
- Ray?- dziewczyna wyglądała na bardzo ładną. Gdybym interesował się dziewczynami, pewnie rozpocząłbym inaczej rozmowę.- Tak?
- Tak- uśmiechnąłem się. Ja też ją znałem.- Julia?
- Tak.- Rozpromieniła się.- Inaczej sobie ciebie wyobrażałam.
- To samo mógłbym powiedzieć o tobie.
- Susan nigdy się nie paliła…- zaczęła.
- Żeby nas ze sobą poznać.- Dokończyłem i zaśmialiśmy się. Zwróciłem się do chłopaka.- Niech zgadnę. Jason?
- Tak- odpowiedział onieśmielony. Nie należał do towarzyskich osób. Wiedziałem o znajomych Susan wszystko. Nie miała ich wielu, bo w przeciwieństwie do mnie, nie zawsze miała ochotę na imprezowanie. Często siedziała sama. Nie chciała nikogo widzieć. Jak poznawała kogokolwiek, nowego, mówiła mi o nim. Wiedziałem o nich wszystkich. Znałem ich lepiej, niż oni sami siebie.
- Szkoda, że poznajemy się w takich okolicznościach- powiedziałem.
- Niestety.- Julia posmutniała. Znaliśmy mame Susan bardzo dobrze. Słynęła z zaproszeń na kolacje. Gotowanie było jej odskocznią od codziennych problemów, a kiedy miała dla kogo gotować, była wniebowzięta.- Jej mama była taka jak ona. Były tak samo zakręcone i nieogarnięte.
- Miały identyczne poczucie humoru.
- Miały również taką samą przypadłość. Były wrażliwe.- Wypaliłem.
Nastała cisza. Ostatnie osoby podchodziły do Sus i składały jej wyrazy współczucia. Kiedy została sama z ojcem, on podszedł do niej i pocałował ją w czoło. Odsunęła się. Nie lubiła jak to robił, jak okazywał jej uczucia.
Zostaliśmy sami. Razem z Julią i Jasonem skierowaliśmy się do mojej przyjaciółki. Uklękła obok trumny i lekko położyła na niej czerwoną, jak krew różę. Podeszliśmy do Susan na odległość dwóch metrów.
Ostrożnie podniosła się i stanęła tuż przed nami. Dopiero w tamtym momencie zobaczyłem, jak bardzo jest blada. Okropnie schudła.
- Susanko!- Julia podeszła do Sus i stając na palcach objęła ją. Susan była mojego wzrostu, dlatego lekko się pochyliła i od niechcenia objęła swoją koleżankę. To też znałem. Często to robiła. W liceum dużo osób, głównie dziewczyn, którym podobały się jej ubrania, podchodził do niej i przytulało się. Nie chciała stać, z opuszczonymi rękami, bo wiedziała, że to źle wygląda, więc od niechcenia je przytulała.
Moja przyjaciółka nienawidziła tych ubrań. Wolałaby chodzić w podartych, starych i zniszczonych ciuchach, niż w najmodniejszych ubraniach. Jej tata robił za nią zakupy. Pragnął, aby wyglądała, jak „ktoś bogaty”. To jedna z wielu rzeczy, których Susan miała dosyć w swoim ojcu.
Julia odkleiła się od Sus i stanęła obok mnie.
- Nie wracasz z nami?- Jason zapytał.
- Niestety.- Susan pokiwała przecząco głową.
- Nic nie szkodzi.- Julia położyła rękę na policzku Sus.- Jesteś zmęczona. Wiemy. Będziemy się z Jasonem zbierać. Zobaczymy się innym razem.
Odeszli, wymieniając ostatnie spojrzenia. Zostaliśmy sami. We dwoje. Tylko ja i Susan. Podszedłem do niej.
- Chodźmy.- Chwyciłem jej rękę. Była lodowata.- Wracamy do domu.
- Ray.- Drugą ręką zdjęła okulary. Dopiero teraz zobaczyłem jej oczy. Były całe spuchnięte i zaczerwienione. Wypłynęła z nich kolejna łza.- Ja nie mam domu.
- Co ty pleciesz głuptasku.- Powiedziałem, wycierając dłonią jej łzę.- Twój dom jest tam, gdzie są ludzie, którzy cię kochają.
Przez jej twarz przemknął uśmiech. Pierwszy, zapewne od dawna. Po policzku spłynęła jej łza. Przytuliła się do mnie, tym razem naprawdę. Zaszlochała.
- Dobrze- powiedziała.- Jedźmy do domu.

* * *

Przekręciłem klucz i otworzyłem drzwi do mieszkania. Obejmując Susan ramieniem, wprowadziłem ją do środka, zamykając za nami drzwi. Po prawej stronie była kuchnia. Szafki w niej były białe, a od salonu oddzielał ją barek, z jasnego drewna. Pokrywało ono wszystkie blaty w kuchni. Dalej był salon. Przy ścianie po prawej stała szara, duża kanapa, ozdobiona białymi poduszkami. Na ścianie, naprzeciwko niej, wisiała obszerna plazma. Natomiast prostopadle do niej, w tyle znajdowały się olbrzymie, szklane drzwi, prowadzące na taras.
Po lewej stronie było wejście na mały korytarz, z którego przeciwległe drzwi prowadziły do naszych pokoi i łazienek.
- Usiądź sobie.- Poprowadziłem Sus na kanapę, okryłem ją kocykiem, po czym obszedłem barek i otworzyłem lodówkę.
- Zrobiłem ci rosół wegetariański- spojrzałem na moją przyjaciółkę.- Twój ulubiony.
Uśmiechnęła się, ja też. Wyglądała cudownie, a raczej „wyjątkowo”. Rzadko to robiła. Tym bardziej teraz, po śmierci matki, z którą była tak bardzo zżyta. Była dla niej wszystkim: rodziną, odskocznią, najlepszą przyjaciółką, siostrą, matką i domem.
Położyłem garnek z zupą na płycie indukcyjnej. Nagle do drzwi zadzwonił dzwonek. Susan wstała i podeszła, a ja się obróciłem.
- Jest okej.- Powiedziała, napotykając moje spojrzenie.- Ja otworzę.
Obróciłem się i przestałem słuchać rozmowy Sus z nieznajomym. Jednak po chwili podszedłem do drzwi, żeby zobaczyć, kto przyszedł.
- O…dzień dobry.- Powiedziałem, zobaczywszy dostawcę z poprzedniego dnia.- Zapomniał pan, o jakiejś paczce?
Nastała chwila ciszy. Chłopak wyglądał, na bardzo zmieszanego. Patrzyłem to na niego, to na Sus.
- Przecież mówił pan o kontroli pieca.- Powiedziała niepewnie moja przyjaciółka.
Wszystko wydarzyło się bardzo szybko. Wciągnęliśmy mężczyznę do mieszkania i stawiliśmy go przy ścianie, zamykając jednym ruchem drzwi. Susan wyciągnęła nóż, z wysokiego buta. Zawsze nosiła nóż przy sobie. Chowała go w bardzo nietypowych miejscach, żeby zawsze miała możliwość zaskoczenia napastnika. W końcu okolice zatoki San Francisco nie należały do najbezpieczniejszych.
- Kim jesteś?- Sus była bardzo stanowcza.- Byłeś tu wczoraj, jesteś dzisiaj. Widziałam cię w szpitalu. Pamiętam cię, to właśnie ty powiedziałeś mi, że moja matka nie żyje!
- Ale ja…- Chłopak wydawał się zdenerwowany, a może udawał?- Chciałem tylko sprawdzić stan pieca.
- Sus- położyłem jej rękę na ramieniu, a ona powoli odsunęła nóż od chłopaka.
- To ja może, pójdę do pieca.- Powiedział chłopak, lekko roztrzęsionym głosem i ruszył w kierunku pokoju Susan. W jej łazience znajdował się piec.
- Ray- jej głos się załamał.- Ja chyba wariuję.
- Przestań.- Powiedziałem i przytuliłem ją, za nim się rozpłakała. W tedy dotarło do mnie coś okropnego.- Susan. Nie powiedzieliśmy mu, gdzie jest piec. Sam wiedział.
Od razu ruszyliśmy w  jego kierunku. Z komody w korytarzu zabrałem swój nóż. Nigdy nie wiadomo, jak niebezpieczny może się okazać napastnik.
- Wstawaj!- Krzyknąłem.
- Co jest?- Chłopak zaczął się podnosić.
- Nie pomyliłam się. Widziałam cię kilka razy obok mojego domu we Fremont! Dlaczego nas obserwujesz i za nami chodzisz?!
- Cześć! Co to za krzyki?!- Do pokoju wszedł Liam. Od razu, gdy o zobaczyłem, rzuciłem nóż na łóżko i podbiegłem do mojego chłopaka, wtulając się w niego.
- Brakowało mi ciebie.- Wyszeptałem mu wprost do ucha.
- Też tęskniłem.
Nie widziałem Liam od początku wakacji. Nie mieliśmy ze sobą kontaktu. Wiedziałem tylko tyle, że wyjechał do rodziny, która mieszka, gdzieś obok Walnut Creek.
- Lucas?- Gdy spojrzał na chłopaka, stojącego przed drzwiami łazienki, zrobił dziwną minę.
- Liam- odpowiedział tamten.
- Zaraz. To wy się znacie?- Zapytałem, zbity z tropu.
Susan też nie wiedziała, co się dzieje. Trzymała nóż, wyciągnięty w stronę Lucasa, gotowa, żeby w  każdej chwili zadać cios.
- Mięliśmy nie mieszać się w ich życie. To tylko praca. Mięliśmy ich chronić!- Powiedział Lucas.- A ty co robisz? Jesteś jego chłopakiem?!
- To nie jest twoja sprawa.- Liam się wkurzył. Spojrzał na mnie, a potem znowu wrócił wzrokiem na chłopaka.- To mój brat.
- Brat?- Sus, zaskoczona, opuściła nóż.
- Nigdy nie mówiłeś, że masz brata- wkurzyłem się. Jak mógł mnie tak okłamywać? Zacząłem się zastanawiać, czy to jedyna kwestia, w której nie mówił całej prawdy. Jeszcze, jak nic między nami nie było, obiecywaliśmy sobie, że będziemy ze sobą szczerzy, a teraz okazuje się, że on nie był ze mną szczery, w najmniejszym stopniu.
- A ty?! Po co tu przylazłeś?!- Liam w ogóle nie zwracał uwagi na mnie i Sus. Dalej kontynuował rozmowę ze swoim bratem.
- Zaczęło się. Niedługo po nich przyjdą. Muszą zniknąć!